Dlaczego praca nie jest rzeczą ważną

Jakie miejsce w Twojej hierarchii wartości zajmuje praca? Przeczytaj o jej wadze i istocie.

„Godzina słynna – piąta pięć, naciska budzik, dźwiga się, do kuchni drogę zna na pamięć, prowadzą go tam nogi same…” Takim intro w „Bluesie dla robotnika porannej zmiany” Starego Dobrego Małżeństwa opiewał autor początek rutyny dnia powszedniego statystycznego, pracującego rodaka w minionej epoce. Kręcił się tam nieszczęśnik-bohater – jak w sokowirówce – pomiędzy halą produkcyjną, zatłoczonym tramwajem, pokojem telewizyjnym i łóżkiem. Pomiędzy mozolnym trudem ogarnięcia szarego realu tu i teraz a snem ukraszonym barwnymi marzeniami o kiedyś-tam.

Praca to rzecz NAJWAŻNIEJSZA, czyż nie?

Wspomnienie liturgiczne św. Józefa – rzemieślnika, zbiegające się ze świeckim „świętem pracy”, skłania do refleksji nad tym istotnym składnikiem naszego męskiego życia. Trawi ona orientacyjnie trzecią część naszego dobowego czasu. To dużo. Nic dziwnego, że niejeden z nas ma odruch traktowania pracy jako wartości fundamentalnej i przeceniania jej w rażący nawet sposób; do wchodzenia w kierat pościgu za lepszym zarobkiem, wyższą premią, awansem czy innym wynikiem bądź miernikiem – słowem – sukcesem.

Gdzie leżą granice pracy?

Dlaczego właściwie pracujemy? Odpowiedzi jest wiele. Wypełniają one szmat drogi pomiędzy biegunami błogosławieństwa realizacji misji życiowej a przekleństwem Bożego dopustu za wykroczenie pierwszych rodziców.

Niepoślednim powodem pracy jest zapewnienie sobie i swoim bliskim bytu materialnego w monetarnie ukonstytuowanym świecie. Może on sięgać od minimum koniecznego do przetrwania, po trzeci i czwarty dom, samochód, wakacje pod palmami czy siódmy rząd dziesiętny na koncie. Jakże blisko jest pracy od służebnej roli względem naszych najważniejszych relacji do zakręcenia się na sposób chomika w kołowrotku; już wprawdzie byłem w tym miejscu wiele razy, ale jeśli pobiegam jeszcze chwilę, godzinę, rok, dwa – nareszcie osiągnę upragniony status…

Latka lecą niepostrzeżenie, apetyt wzrasta w miarę konsumpcji, cel się oddala, a ja wciąż mieszkam w pracy, przegapiam najlepszy czas z bliskimi osobami, dorastanie dzieci, odchodzenie przodków. Gubię obecność i znaczenie ważniejszych albo mniej ważnych ludzi, którym chcę moim dorobkiem okazać miłość, zaimponować czy coś udowodnić… To nawet może być wygodne – taka ucieczka od domowych spraw i problemów… Trzeba mi jednak powiedzieć „stop!”; poznać, wyznaczyć, zaakceptować i wymagać respektu dla moich granic materialnych, czasoprzestrzennych i relacyjnych. Praca – mimo wszystko – nie „robi mi życia”.

Praca Ci nie służy? Może czas na zmianę

Nie oznacza to, że mam odwalać pańszczyznę do bólu optymalizując minimum wkładu – maksimum zysku. Mam jedno serce i jego postawy przyjmowane w pracy przeniosę niechybnie w obszary istotniejsze dla wartości, którymi pragnę żyć. Dobrze zatem gdybym w pracy realizował moją pasję, marzenia, rozwijał i pielęgnował kompetencje, poprawiał się i uczył tam, gdzie nieco mi chybi, dobrze robił swoje, kooperował z innymi dla wspólnego celu, utrzymywał zdrowe stosunki międzyludzkie i czuł się częścią czegoś, co ma sens i znaczenie, pozostając przy tym w zgodzie z moim Bogiem i sobą samym. Bym służył czemuś ważnemu. Jeśli któregoś z tych aspektów zabraknie – czas na zmianę. Czas by zostawić to, wstać i iść gdzieś indziej bez oglądania się na pozycję, dorobek, opinię czy kawał życia zostawiony w tym miejscu, bo miejsce mojej obietnicy jest widocznie nie tutaj.

Kto znajdzie mi lepszą pracę?

Tu odruchowo spinam kark. Zostawić nagle wszystko, wstać i iść dokądś – w miejsce, które na teraz zna tylko Bóg?! „Jezu ufam Tobie”, ale w tak praktycznych i przyziemnych sprawach jak praca i byt codzienny – jednak bardziej sobie. Mimo że  doświadczenia tej ścieżki nie porażają efektywnością… To wielka bariera psychologiczna, bo przecież „nie ma drugiej tak dobrej pracy dla osoby z moimi kompetencjami” albo „nie poradzę sobie nigdzie indziej, bo jestem już zbyt…” – bla-bla-bla.

Znowu wracają do mnie słowa o ptakach powietrznych, liliach polnych i tych, których i we śnie Bóg zaopatruje we wszystko, czego potrzebują a przecież nie zrywają się, jak ja, przed świtem i nie jadą kolejnej setki kilometrów, by coś osiągnąć – z mądrością na czele.

Zmienić myślenie w podejściu do pracy

Z pracą – nawet we własnej firmie – ślubu na wierność po grób nie bierzesz. Z różnych powodów obie strony kontraktu mogą go wypowiedzieć i zrezygnować. Możesz rzucić pracę, praca może rzucić ciebie i „szaty rozdzierać by próżno”. 

Całej roboty nie wykonasz. Nikt też nie wynalazł jeszcze pracy, która sama się zrobi, dlatego nie zabraknie jej i dla ciebie a najstabilniejsze warunki zatrudnienia miał bodaj mityczny Syzyf, choć to nie najszczęśliwszy przykład…

Kończąc, czym zacząłem: „Aniele pracy – stróżu mój – jak ciężki robotnika znój!”. Przeto módl się i pracuj a i wytchnąć nie „zabacuj” (tu: zapominaj – z gwary podhalańskiej, przekład autora).

Artykuły o podobnej tematyce

O niezłomnych duchownych – na przekór wielu mediom

Ktoś powiedział kiedyś: „Księża są jak samoloty: gdy któryś spadnie, trąbią o tym wszystkie media i nikogo nie obchodzi, że tysiące innych lata bez problemów”. Dlatego „niezłomność duchownych” – w czasach programowo kiepskiej prasy naszego Kościoła instytucjonalnego – ma ograniczone wyniki sprzedażowe. Ot prawy, wierny swemu powołaniu, radom ewangelicznym i pracy na Bożej roli ksiądz, nie jest szczególnie atrakcyjny marketingowo, a zatem i informacyjnie „wyklęty”. Niechby przynajmniej był ciut… „nietypowy”(!). A jednak wejdźmy w ten temat.

Odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

  1. To trochę tak jakby powiedzieć że najważniejsza czynnością życiową jest oddychanie ale przecież to dzieję się “samo” a my skupiamy się na czymś innym. Oby i praca była takim oddychaniem aby móc się skupić na relacjach, służbie, dostępności

Nadchodzące wydarzenia