Droga do Emaus

Miało być ascetycznie, bez trzosa w pełnym zaufaniu Panu Bogu i zdaniu się na łaskę napotkanych
ludzi i to się udało, ale było także ekstremalnie, jeśli chodzi o wysiłek fizyczny – dzięki mojemu synowi.

O mnie

Na co dzień prowadzę oddział handlowy zagranicznej firmy, jestem odpowiedzialny za prosperowanie
naszej niewielkiej 7-osobowej społeczności. Przez moje ręce przechodzą niemałe pieniądze. Jestem
zorganizowany i zaradny. Uwielbiam podróże wszelkimi środkami transportu, wycieczki rowerowe i piesze wędrówki. Zawsze są to wyjazdy zaplanowane i jestem zabezpieczony na różne okoliczności.

Idea

Dlatego tak bardzo nie z mojego świata wydawał się pomysł czegoś na kształt próby żebraczej. Pieszej
wędrówki bez pieniędzy, bez komórki, bez jedzenia, jedynie z małym bidonem na wodę, ręcznikiem,
szczoteczką i pastą do zębów, dezodorantem, skarpetami i bluzką na zmianę. W plecaku miałem
jeszcze to co najważniejsze: Pismo Święte, wypisane sigla na każdy dzień drogi i notes.
Chodziłem obok tego pomysłu jak pies obok jeża przez kilka lat, aż wreszcie liderzy mojej wspólnoty
Droga Odważnych zmobilizowali mnie, by projekt urzeczywistnić.
W zeszłym roku odbyła się pierwsza edycja, w tym roku powtórka w nieco zmodyfikowanej wersji.
Plan był taki, by trasę z Krakowa do Częstochowy, około 115 km podzielić na 6 odcinków około 20 km
i przejść je w 6 dni, każdego dnia zapraszając innego towarzysza.

Rajd

Dość szybko zapisało się trzech braci na ostatnie dni, ale pierwsze 3 dni pozostawały wolne i nic nie
wskazywało na to, by ktoś chciał się zgłosić. Zapytałem więc mojego syna, lat 15 czy nie chciałby ze
mną iść na chociaż 2 dni. Nie liczyłem na wiele, bo w ostatnim czasie wszystkie moje inicjatywy
spotykały się z jego odmową. Tymczasem zgodził się, ale postawił warunek, że w dwa dni to on chce ze mną dojść do samej Częstochowy, bo przecież Google Maps pokazuje 115 km w 26 godzin pieszo. Przystałem na tę propozycję, mając nadzieję, że zmęczy się w połowie drogi i wrócimy do domu. Ale to on nadawał tempo pierwszego dnia i dopingował mnie, gdy spadała mi motywacja.

Wyruszyliśmy w poniedziałek o 11. Wieczorem byliśmy w Sułoszowej, ponad 30 km od Krakowa. To
miał być ekstremalny marsz, więc nie spaliśmy w nocy, gdy zaczęło padać ucięliśmy sobie tylko
krótkie drzemki pod zadaszeniem. Szliśmy cały kolejny dzień i wieczorem byliśmy już w Żarkach – do
Jasnej Góry zostało nam już tylko 30 km.


Po drodze nabywaliśmy prowiant i napoje w napotkanych sklepach, to nie była ta część pielgrzymki
według mojego pierwotnego planu – bez trzosa. To był szaleńczy rajd nastolatka z ojcem testujących
swe siły. I niestety nastolatek poległ. Drugiej nocy, gdy zatrzymaliśmy się w napotkanym pustym
budynku na krótki sen, mojego syna dopadło zatrucie.
Po kilku atakach torsji zebraliśmy się do drogi i powoli dotarliśmy w środę nad ranem do najbliższej
stacji kolejowej, by wrócić do domu. Przeszliśmy niemal 100 km w niecałe 2 doby. Jestem dumny z
mojego syna, gdyby nie zatrucie na pewno podołałby całej wyprawie.

Razem

Całe popołudnie i noc miałem czas na regenerację i już w czwartek rano stawiłem się w kościele w
Ogrodzieńcu – miejscu zbiórki z Adamem. Kontynuowałem pielgrzymkę już na moich zasadach.
Pieniądze i telefon zostawiłem w domu.

W swej nieprzeniknionej mądrości Pan przed wyjściem dał nam te słowa – 2 Kor 4, 7-15
“zewsząd cierpienia znosimy lecz nie poddajemy się zwątpieniu
żyjemy w niedostatku lecz nie rozpaczamy
nosimy w ciele naszym konanie Jezusa”

Jak przebiegała dalsza droga? Głos oddaję moim towarzyszom:

W drogę z Piotrem chciałem wybrać się już rok temu, ponieważ czułem, że to może być ciekawa forma
ewangelizacji oraz wychodzenia ze swojej strefy komfortu. Wtedy termin nie pozwolił na wzięcie
udziału, tym razem było blisko, by sprawy zdrowotne wzięły górę, ale ostatecznie pojawiłem się w
Ogrodzieńcu na czas i bardzo cieszę się, że podjąłem taką decyzję.
Dzień rozpoczął się od Eucharystii, na której zawierzyliśmy naszą drogę Panu, następnie była krótka
rozgrzewka i wspólne czytanie Słowa. Wędrówka i rozmowy podczas niej przebiegały zaskakująco
szybko, pogoda, piękne widoki i humory nam dopisywały. Po drodze znaleźliśmy kilka grzybów: sporej
wielkości maślaki i podgrzybki. Nie wiedzieliśmy, co z nimi zrobimy, ostatecznie podarowaliśmy je
panu Henrykowi, który z kolei uzupełnił nasze zapasy wody i podzielił się kilkoma ciekawymi
historiami z jego życia.
Podczas drogi pozdrawialiśmy spotykanych ludzi, gdy była taka możliwość, uzupełnialiśmy zapasy
wody, jedliśmy też sporo jeżyn i malin, czując się choć trochę jak pustelnicy 🙂 Przechodząc przez las,
uznaliśmy, że będzie to dobry czas na odpoczynek i porozmawianie o tym, co mamy w sercu, w jaki
sposób odbieramy piękno i swoją wartość. Te rozmowy pogłębiły naszą relację i pozwoliły lepiej się
poznać.
Z kilkoma mieszkańcami Myszkowa, do którego dotarliśmy, rozmawialiśmy o pielgrzymowaniu i
pytaliśmy o możliwość noclegu, jednak nie było takiej możliwości. Pod koniec drogi spotkaliśmy
starszą panią, która kosiła trawę przy kościele i z chęcią pomogliśmy jej w tym zadaniu. Okazało się,
że to mama proboszcza, z którym się zapoznaliśmy i przez długi czas rozmawialiśmy głównie o
pielgrzymowaniu i naszej wspólnocie. Zostaliśmy ugoszczeni na plebanii, zjedliśmy kolację,
skorzystaliśmy z prysznica i możliwości noclegu. To był dla mnie szczególny moment tej pielgrzymki,
bo czułem się prawdziwie zaopiekowany, gdyż niczego nam nie brakowało. Do tego stopnia, że
otrzymałem środki na bilet powrotny do Ogrodzieńca. Dziękuję Bogu za ten czas, Piotrowi za
organizację, opiekę i towarzystwo. Zachęcam do podjęcia się takiej formy pielgrzymowania, ponieważ
można doświadczyć czegoś nowego.

Adam F.

“Ty otwierasz swą rękę i karmisz do syta wszystko, co żyje.
 
Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił i z rybami, rozdając tyle, ile kto chciał.”
 
Bracia, wybrałem się na Pielgrzymkę bez trzosa z Piotrem, dlatego że to jest wg mnie po
pierwsze dobry pomysł na ewangelizację a po drugie nauka zaufania Bogu żebrając o posiłek
i nocleg. W trakcie zapisu okazało się że bałem się trochę wypłynąć na głębię a równocześnie
czułem silne pragnienie zderzenia się z tym.
W trakcie podróży wyszło, że była to też odtrutka na samowystarczalność i nauka brania, a także cierpliwości, gdy odczułem kryzys z głodu i zmęczenia. Krótka wspólna spontaniczna modlitwa w południe przy kapliczce poświęconej Maryi za naszych przyszłych gospodarzy, zaowocowały ugoszczeniem nas przez małżeństwo Marii i Jana. Kolację i śniadanie zjedliśmy na tarasie z nimi, stół zastawiony obficie (tak że nie zjedliśmy wszystkiego) i smacznie z warzywami z własnego ogródka.  Spaliśmy na wygodnych
łóżkach w górnym pokoiku. Podsumowując, nie spodziewałem się że tak obficie zostaniemy ugoszczeni a teraz przekonałem się jak Bóg działa poprzez innych ludzi.
Chwała Panu.

Adam S.

Dziękuję Piotrze za zorganizowanie tej pielgrzymki. Bardzo się cieszę, iż mogłem w niej uczestniczyć –
w specyficznym, a tym samym trochę innym – ostatnim etapie.

Spotkaliśmy się w miejscowości Poraj, schowaliśmy smartphony i inne rozpraszacze, następnie odczytaliśmy słowo Boże z ewangelii Łukasza: Jezus objawia się swoim uczniom podczas drogi do Emaus, i z papierową mapą ruszyliśmy w naszą drogę – przez las do Częstochowy.
Okoliczności przyrody, mało ludzi i i Bóg w sercu sprzyjały głębokim rozmowom i wymianie myśli na
temat naszych życiowych dróg. Można powiedzieć, iż odbyliśmy kilkugodzinny mentoring. A może po prostu przyjacielską rozmowę.
Pod koniec leśnych ustępów mieliśmy postój, gdzie m.in., poruszyliśmy kwestie z książki Ogień w moim sercu. Zdumiewająca podróż do krainy modlitwy – Johannes Hart w kontekście naszego fundamentu.
Następnie czekał nasz najtrudniejszy odcinek marszu, czyli od granicy Częstochowy po Jasną Górę.
Wówczas byliśmy już trochę zmęczeni, nadto kończyły się nam wątłe zapasy jedzenia i wody. Jednak
tutaj ludzie okazali się pomocni, napełniliśmy butelki z wodą i przydrożne jabłka wystarczyły nam do
końca marszu – ku celowi, czyli spotkaniu z Matką Bożą.

Paradoksalnie zmęczenie, chyba jeszcze bardziej sprzyjało w otworzeniu się na Współbrata w
podróży, odbyliśmy koleje wartościowe i głębokie rozmowy.

Finalnie weszliśmy na Jasną Górę na Mszę Świętą – trochę spóźnieni, acz pełni wiary.

Paweł

Dla mnie wielką wartością tej pielgrzymki były rozmowy w drodze. Dotykaliśmy tematów bolesnych,
ale przede wszystkim skupialiśmy się nad tym co rozpala nasze serca, nad pasjami, relacjami,
wartościami i doświadczaniem piękna.
Po skonfrontowaniu się z odrzuceniem i odmową noclegu w kilku domach, tym większą radość i
wdzięczność odczuwałem, gdy ktoś nas wreszcie przyjął i ugościł. Uwielbienie wypełniało mnie po
obdarowaniu obfitą gościną.
Oprócz przewspaniałych gospodarzy, którzy nas tak pięknie i bezinteresownie ugościli najbardziej
zapamiętałem dwóch staruszków:
Pana Mariana spotkaliśmy na podwórku pełnym zwierząt. Były kury, dwie kozy, pies. On sam
połamany w zimie, poruszał się z trudem. Podzielił się z nami swymi zmartwieniami, niespełnionymi
marzeniami, samotnością.
Pana Zdzisława spotkaliśmy na stacji kolejowej, gdzie miałem pożegnać się z Adamem i powitać
Pawła. Zauważyłem, że jest biednie ubrany, ma jakieś siatki i zagląda do śmietnika. Byłem po obfitym
śniadaniu u Pani Marii i Pana Jana. Pani Maria w swej dobroci podarowała mi też kanapki na dalszą
drogę. Nie miałem wiele, ale z pewnością więcej niż Pan Zdzisław, więc z radością ofiarowałem mu
swoje kanapki. To było piękne doświadczenie bycia obdarowanym i obdarowania dalej. Poczułem się
jak ogniwo w sztafecie przekazywania obfitości. Otrzymuję i daję. A być może najistotniejsze było dla
Pana Zdzisława to, że siedliśmy obok niego, zapytaliśmy o imię i posłuchali jego opowieści. Opowieści
człowieka, który wstydzi się pójść prosić o pomoc do kościoła.
Pielgrzymka nauczyła mnie uważności i troski o potrzebujących, natchnęła mnie intencją podzielenia
się z takimi osobami jedzeniem i zainteresowania się ich historią.
Doświadczyłem niedostatku, odmowy, trudu, bólu.

Doświadczyłem dobra i obfitości. Jestem przepełniony wdzięcznością.
Czy brak mi było czego? – Niczego! Łk 22,35

Piotr

Artykuły o podobnej tematyce

Nie tylko lektura. Po co czytać Pismo Święte?

Kiedy mówimy o modlitwie, często w pierwszej kolejności myślimy o pacierzu, różańcu, koronkach czy litaniach. Potem o modlitwie myślnej jako rozmowie z Bogiem bez ustalonych reguł, albo o różnych formach modlitwy liturgicznej z Eucharystią na czele. Jednak dopiero gdzieś na szarym końcu tej listy przypominamy sobie o Piśmie Świętym. Biorąc pod uwagę, że jako chrześcijanie wierzymy w Boga, który jest osobą, to naszym celem powinno być budowanie z Nim relacji. A jak lepiej budować relację, jeśli nie poprzez dialog? Bóg sam go inicjuje, dając nam do ręki swoje słowo.

Odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Nadchodzące wydarzenia